wtorek, 30 października 2012

Rozdział 1: 'Witaj na pokładzie'


Kolejny piękny dzień w Londynie. Jak to możliwe, że pogoda z dnia na dzień poprawiła się i po chmurach nie ma żadnego śladu? Pewnie każdy człowiek na ziemi, kiedy tylko słyszy 'Londyn', myśli chmury, deszcz i tak w kółko. Tym czasem londyńska pogoda na chwilę postanowiła nam odpuścić i sprawić, że chociaż ostatnie dni lata będą słoneczne. Na szczęście, bo w tym roku całe moje wakacje postanowiłam spędzić w kraju, w  którym mieszkam już od trzech lat. Nie odwiedziłam rodziny w Polsce, jak co roku, szczerze mówiąc teraz tutaj jest mój dom i pewnie tak już zostanie.


-Sophie do cholery, zaraz się spóźnimy, możesz zejść?! -usłyszałam moją współlokatorkę, o której pewnie jeszcze nie raz usłyszycie. Na śmierć zapomniałam, że obiecałam jej wybrać prezent na urodziny mamy.
-Już idę! -odpowiedziałam jej krzykiem, szybko wciągając na nogi ulubione białe conversy. Chwyciłam też telefon ze stolika nocnego i gotowa byłam wyjść z mojego pokoju.
-Dłużej nie mogłaś? Autobus nam odjedzie. -powiedziała już gotowa, czekając w drzwiach.
-Lil, najwyżej pójdziemy na pieszo, nic się nam nie stanie.-poklepałam ją po ramieniu, otwierając drzwi.

Doszłyśmy na przystanek w niecałe pięć minut, oczywiście nie spóźniając się na autobus. Ba, musiałyśmy jeszcze czekać. Kiedy w końcu dostałyśmy się do 'limuzyny', zajęłyśmy wolne miejsca, koło jakiegoś śmierdzącego gościa, który na szczęście na pierwszym z rzędu postoju, wysiadł. Oj, na pewno nie wytrzymałabym następnych piętnastu minut przy... dobra, nie ważne, Sophie, o czym ty w ogóle gadasz?

-Żyjesz? -wyrwała mnie, z jakże mądrych i interesujących przemyśleń -Wysiadamy. -nawet nie spostrzegłam, kiedy zaczęła machać mi przed oczami.
-Tak, tak. -jeszcze nie do końca się ogarnęłam, ale wstałam z miejsca, kiedy moje nogi same zaczęły prowadzić resztę ciała do wnętrza galerii. Zakupy... O tak, rozmarzyłam się, na razie cienko u mnie z funduszami,więc odłożymy to na później, może kiedy w końcu znajdę jakąś robotę. Na razie zostaje mi utrzymywanie się z pieniędzy wysyłanych przez rodziców, którym wcale źle w Polsce się nie powodzi, wręcz przeciwnie, tata zarabia tyle, że mama nie musi pracować, a ja jako że jestem jedynaczką dostaję 'małe' kieszonkowe, co jakiś czas. Pewnie w innej sytuacji nie mogłabym przeprowadzić się do Londynu. Ale życie tutaj wcale takie różowe nie jest. Wszystko drogie, ludzie traktują Polaków, jak śmieci i dlatego pewnie jeszcze nie znalazłam pracy. Wszędzie mówili: 'Pani z Polski? W takim razie odezwiemy się', nawet nie patrząc na CV. Po drugie, z pieniędzy, które dostaję od rodzinki starcza na żarcie, rachunki, ewentualnie jakieś małe przyjemności.

-Skończ w końcu myśleć, to źle na ciebie wpływa. -znów ujrzałam rękę Lilly przed czubkiem swojego nosa.
-Przepraszam, myślenie nie jest w moim stylu, Sophie, co ty robisz? -puknęłam się w czoło. Serio coś ze mną nie tak.
-Nie gadaj, chodź już. -pociągnęła mnie za rękę, do sklepu z porcelaną.

Lilly kupiła swojej mamie zestaw do parzenia herbaty, jako że rodzicielka mojej przyjaciółki jest od tego napoju najzwyczajniej w świecie uzależniona.
Pochodziłyśmy jeszcze po innych sklepach, zwracając uwagę jak zwykle tylko i wyłącznie na drogie ciuchy, o których mogę jedynie pomarzyć. W sumie to przecież ich nie potrzebuję. Najważniejsze, że mam się w co ubrać, gdzie mieszkać i co jeść. Tak Sophie, teraz dobrze gadasz.

W drodze powrotnej postanowiłyśmy zahaczyć o Milkshake City, znajdujące się kilka minut drogi od naszego domu. Zamówiłyśmy dwa karmelowe shake'i, kiedy wpadłam na pomysł zapytania o pracę tutaj. Przynajmniej ludzie są mili i nie traktują mnie jak odludka z innej planety, tylko dlatego, że jestem Polką.
-Przykro mi, ale na razie będę mógł zaproponować tobie tylko serwowanie shake 'ów. Coś jak kelnerka. -powiedział Mark (kierownik) - Jak wiesz, Amelia przygotowuje napoje, -wskazał na uroczą blondynkę za ladą, która od razu słodko się uśmiechnęła - ja staram się jej pomagać. Jest też Kylie,która przychodzi zmieniać się z Am. Jeśli pasuje ci roznoszenie napojów to możesz zacząć choćby od jutra, tylko wiedz, że to nie będą wielkie pieniądze.
-Mark, ja nie potrzebuję wielkich pieniędzy. -uśmiechnęłam się- Kiedy mam być gotowa?
-Przyjdź jutro, kilka minut przed jedenastą, obgadamy szczegóły.
-Dziękuję.
-Witaj na pokładzie. -podał mi rękę.
-Jeszcze raz dziękuję. -jeszcze szerzej się uśmiechnęłam, biorąc z lady mojego shake'a.

Wyszłyśmy razem z Lilly z mojego nowego miejsca pracy. Nie wykazywałam jakiś szczególnych oznak radości, mimo tego że w mojej głowie działo się coś na miarę 'ASDFGHJKL'

-Możesz w końcu przestać smsować? -wyrwała mnie z zamyślenia już w drodze powrotnej do domu. No co, musiałam pochwalić się rodzicielce, że znalazłam pracę, dlatego tylko wzruszyłam ramionami, znów wbijając wzrok w ekran telefonu. Niestety mój zmysł wzroku zapomniał co chwilę spoglądać, czy na kogoś nie wpadnę, a idąca obok Lilly najwyraźniej chciała, żeby tak się stało. Jej prośby w każdym razie zostały wysłuchane, bo nie musiałam długo czekać, żeby mieć bliskie spotkanie z jednym z przechodniów. Zdążyłam tylko zmienić kierunek wylewania się shake'a, tak by mnie nie pobrudził. Przymknijmy oko na to, że w zamian napój spoczął na bluzie Lilly.
-Jezu, przepraszam. -zaczęłam, spoglądając na burzę loków, zbierającą swoje zwłoki z chodnika -Wszystko w porządku?
-Tak tak, powinnaś trochę bardziej uważać. -pouczył mnie zielonooki, wysoki chłopak, otrzepując swoje spodnie.
-Wiem, jeszcze raz przepraszam. -powiedziałam przepraszającym tonem, wyrzucając do śmieci kubek, który kilka chwil wcześniej wylądował na ziemi.
-Do zobaczenia. -rzuciła Lilly, ciągnąc mnie za rękę -Wisisz mi bluzę. -skwitowała, gdy oddaliłyśmy się od Lokacza.
-Wiem, przepraszam.
-Chodź do domu, bo wyrządzisz więcej szkód. -wiem, że nie była na mnie zła. Lilly jest typem, który lubi się droczyć, ale nie kłócić. Przyjaźnimy się od jakiś sześciu lat i od tamtej pory to ona zna mnie jak nikt inny. Kiedyś nie spędzałyśmy ze sobą tyle czasu. Ja z Polski, ona z Anglii, więc widywałyśmy się tylko w wakacje, ewentualnie ferie zimowe, ale od roku, kiedy moi rodzice wrócili do Warszawy, mieszkam z Lilly, dlatego nasze stosunki jeszcze bardziej się ociepliły.

-Jeszcze raz przepraszam za tą bluzę. -powiedziałam, przekraczając próg domu.
-Nie ma sprawy. -ciepło się uśmiechnęła -Powinnaś przeprosić Loczka, trochę zbił sobie zadek. -komicznie poruszyła brwiami.
-Tak, może nie tylko zadek. -dodałam ironicznie.
-Kto wie, nie wykluczam takiej opcji. -wybuchłyśmy śmiechem.
-Lil, weź coś na uspokojenie, ja pójdę do siebie, zadzwonić do mamy. -poklepałam ją po ramieniu, oddalając się w stronę mojego pokoju.
Przeszukałam chyba całe pomieszczenie, sprawdzając każdą kieszeń moich spodni i nawet najciemniejszy zakamarek mojej torby, nigdzie nie mogąc znaleźć telefonu. Została tylko jedna opcja, musiał mi wypaść w czasie mojego małego 'zderzenia' z nieznajomym Lokersem. No to świetnie. Zero kontaktu z cywilizacją.
Natychmiast zeszłam na dół, do Lilly, by pożyczyć od niej telefon i poinformować najbliższych, że przez jakiś czas będziemy musieli zawiesić nasze kontakty. Przynajmniej do czasu, kiedy nie kupię nowej karty, a co ważniejsze telefonu...

* * * 
Zaczynamy więc nową przygodę, jak widzicie. Niedługo po prawej stronie pojawią się bohaterzy. Mam nadzieję, że to opowiadanie odniesie jeszcze większy sukces niż poprzednie :) 

Prolog

Mała, rozpieszczona dziewczynka, która dostaje wszystko, co chce. Tak, to właśnie ja. Ale kiedy dorastamy, życie uczy nas nowych rzeczy i przynosi nowe wyzwania. Trzeba oderwać się od przeszłości i żyć teraźniejszością. To wszystko wydaje się być trudne, dopóki... dopóki nie znajdziemy kogoś, kto będzie nas w tym wspierał. Przejść przez życie z osobą, którą się kocha i która przede wszystkim to odwzajemnia - to wartość, której większość z nas nie docenia. Oczywiście, są gorsze chwile, ale tylko takie pozwalają umocnić nasze więzi.
Nieco zagubiona dziewczyna w Londynie, to także ja.
Życie nie jest idealne, ale posiada kilka idealnych momentów. Trzeba tylko umieć je docenić.
Wszystko toczy się swoim torem, dopóki nie dowiadujemy się strasznych rzeczy i dopiero po ich odkryciu, uświadamiamy sobie jak ważni są dla nas inni. Ale nawet śmiertelna choroba nie jest w stanie rozerwać tego, co do siebie czujemy...
Życie od początku jest zaplanowane i nikt nie wie, co szykuje los. Z wszystkim trzeba się pogodzić.
To może od początku...