czwartek, 10 stycznia 2013

Rozdział 15: 'Chodzi o święta...'


Kto mi powie, kiedy minęły ostatnie dwa miesiące? Pamiętam, jak Harry przyszedł powiedzieć mi, że jadę z nim w trasę, a za chwilę wracamy już do domu. Jak. To. Się. Stało? 
Jutro mamy razem z Lilly samolot do Londynu, potem czeka mnie jeszcze podróż do Polski. W końcu spędzę trochę czasu z rodzicami. Nie mogę uwierzyć, że Boże Narodzenie za pasem. Umówiliśmy się wszyscy, że nie robimy sobie żadnych prezentów, bo to nie ma sensu. Z resztą obie z Lilly nigdy tego nie robiłyśmy, same jesteśmy dla siebie najlepszymi prezentami. Mam tylko w planach kupić coś małego dla Harrego i rodziców. 
Ostatnia szansa na jakiekolwiek zakupy, dlatego razem z Lil wybieramy się do galerii, kiedy to chłopcy mają ostatnie próby do koncertu. 
Nieco się ogarnęłam i po założeniu luźnej bluzy zaczęłam szukać Lilly. Jak się okazało wciąż próbowała zdecydować się na to, co włożyć. Poleciłam jej ten zestaw, bo nie oszukujmy się, nie chciała tylko dobrze wyglądać, chciała utkwić w pamięci Niallowi. Zbliżyli się do siebie i to widać, ale jak to oni, nie potrafią ani nikomu o tym powiedzieć, ani przede wszystkim otworzyć się sobie nawzajem. 
W każdym razie, udałyśmy się do jednego z pobliskich centrów handlowych, poszukać czegoś, co nadałoby się na prezenty świąteczne. Kupiłam swojej mamie srebrną bransoletkę z napisem 'Love you mummy', natomiast tata dostanie krawat ze świętym Mikołajem. Wiem, że to nic wielkiego, ale w sumie stwierdzam, że spędzenie wspólnie świąt jest ważniejsze od prezentów. Został jeszcze tylko podarunek dla Harrego. Nie miałam żadnego pomysłu, więc chodziłam wraz z Lilly po centrum handlowym, czekając aż coś samo rzuci mi się w oczy. Nic, kompletnie nic, dopóki nie zatrzymałyśmy się przed wystawą jednego ze sklepów jubilerskich. Pełno bzdetek, zawieszek, bransoletek i... zegarków. Harry zgubił wczoraj swój zegarek, więc... mamy to! Ten, który wpadł mi w oko był bardzo podobny do tego, który zginął, dlatego bez namysłu go kupiłam. Tak więc świąteczne zakupy udane, możemy wracać do hotelu. Nie, w sumie przyda się jakaś kawa. I tak nie miałyśmy co robić, dlatego siadłyśmy w pobliskim Starbucks, czekając na nasze zamówienie. W czasie, kiedy zafundowałyśmy sobie małą pogawędkę, zadzwonił mój telefon. Mama. 
-Hej słońce, musimy porozmawiać... -niepewny głos mamy, jakby się czegoś bała. Super, jeszcze tego mi potrzeba. 
-Cześć mamo, mów. 
-Chodzi o święta... -no pięknie -Ciocia Mela jest w szpitalu... -cudownie. Wyczujcie ten sarkazm. -Będziemy musieli lecieć do Kanady. 
-Wiesz, że ja tam nie pojadę, prawda? -złe wspomnienia, zbyt złe wspomnienia, żeby kiedykolwiek znów tam jechać. 
-Wiem kochanie, bardzo cię przepraszam, ale dopiero przed chwilą się dowiedziałam. Co mam zrobić? -zapytała tym swoim bezradnym tonem. 
-Nic mamo, nie przejmuj się. Jakoś dam sobie radę. - a co miałam powiedzieć? 
-Kochanie porozmawiaj z Lilly i jedź do niej. Tylko mi nie siedź sama, rozumiemy się? 
-Mamo, jakoś dam radę. 
-Kochanie, wiesz, że cię kocham, prawda? 
-Ja ciebie też mamo. Muszę już kończyć. Zadzwoń później. 
-Dziękuję kochanie. Obiecuję, że jakoś to nadrobimy. 
-Jasne. -odpowiedziałam, sama w to nie wierząc -Pa. 
-Kto to? -zapytała Lilly, kiedy już się rozłączyłam. No tak, przecież nic nie rozumiała... 
-Moja mama. Ciocia Mela jest w szpitalu. -przecież jej nie okłamałam, po prostu nie powiedziałam całej prawdy. 
-Przykro mi. 
-Daj spokój. -ciepło się uśmiechnęłam -To pewnie nic poważnego. Wróćmy do hotelu, chłopcy już pewnie tam są. -zaproponowałam, biorąc kawę ze stołu. 
-Tak, jasne. -na jej twarzy pojawił się uśmiech, po czym także wstała z miejsca. 
Nie myliłam się, chłopcy czekali już w pokoju, a co gorsze był to pokój Lilly i mój. Wprawdzie dostanie się do niego nie było trudne, gdyż musieli tylko otworzyć drzwi, łączące nasz apartament z ich, ale stwierdzam, że rozrzucenie staników po całym pomieszczeniu potrzebowało większego wysiłku.
-Louis! -krzyknęłam, widząc go, przymierzającego na siebie mój różowy stanik. 
-No co? -zapytał zdziwiony -Harry już go pewnie widział, ja też chciałem. -otworzyłam usta z wrażenia, po czym parsknęłam niepohamowanym śmiechem. 
-Harry go nie widział głupku. -puknęłam go w czoło, po czym zerwałam z niego mój stanik. Lilly zaczęła zbierać swoje z podłogi i lampy, a Louis powoli zaczął się wymykać. 
-Tomlinson, zapłacisz za to! -wydarła się Lilly, widząc, jak Louis zamyka drzwi łączące nasze pokoje. Zayn natomiast zaczął wyłaniać się zza łóżka, pewni myśląc, że go nie widzę. 
-Cześć Zaynuś, ty też tutaj? -chyba go wystraszyłam, bo podskoczył. Szybko tylko wymsknęło mu się 'ups', po czym równie szybko opuścił pokój. 
-Z kim ja żyję? -Lilly wywróciła oczami, pakując swoją bieliznę. 
-O, cześć, słyszałem, że już jesteście. -Harry zjawił się koło mnie, dając mi buziaka w policzek -To twoje? -podniósł tym razem czarny stanik z podłogi i zaczął się jemu dokładnie przyglądać. 
-Oddawaj to! -wyrwałam mu go z rąk. 
-Ej. -oburzył się, marszcząc brwi -Ładny. -lekko się uśmiechnął. Wywróciłam oczami, pakując wszystko do torby. 
-Harry! Musimy jechać! Paul czeka już na dole! -Liam zaczął się drzeć. Przecież przesunąć zadek o 2 metry i przyjść to normalnie powiedzieć, to takie trudne, nie? 
-Jedziecie z nami, czy będziecie później? -Harry zapytał, lekko muskając moje usta. 
-Ogarniemy się trochę i przyjedziemy później. -lekko się uśmiechnęłam. 
-Okej, w takim razie ja już pójdę. -cmoknął mnie w czoło i zaczął się oddalać -Kocham cię. 
-Ja ciebie też. -szerzej się uśmiechnęłam, machając mu. 

Ogarnęłyśmy z Lilly nasze walizki, które w większości już są spakowane. Rano dorzucimy tylko resztę rzeczy i będziemy gotowe do odlotu. Spięłyśmy więc zadki i po lekkim wystrojeniu postanowiłyśmy udać się na koncert. Lil postawiła na szpilki i zwiewną sukienkę, ja natomiast nie chciałam wyglądać aż tak galowo, bo w sumie nie miałam do wyrwania żadnego chłopaka, w przeciwieństwie do niej. Postawiłam więc na bardziej luźny strój, zakładając spodnie i marynarkę

Pół godziny później samochód, którym jechałyśmy, zaparkował na parkingu areny. Razem z ochroniarzem udałyśmy się na backstage, gdzie chłopcy przygotowywali się do występu. 
-Powodzenia. -uśmiechnęłam się, składając na jego ustach lekki pocałunek. 
-Harry idziemy! -Louis pociągnął go za koszulkę, tym samym przerywając naszego buziaka -Piątka Sophie! -spojrzałam na niego z groźną miną, po chwili jednak klepiąc jego rękę. Oczywiście razem z Lilly wykonałyśmy ten sam gest w stronę reszty chłopców. 
*
-Sophie, musimy już iść. -Lilly zaczęła mnie poganiać, pewnie nie chcąc spóźnić się na lot. 
-Wiem, jeszcze sekundka. -odpowiedziałam jej, wracając do Harrego -Będę tęsknić. -wygięłam usta w podkówkę.
-Ja też. -zrobił to samo -Napisz, jak wylądujesz. Będę w Londynie zaraz po świętach... z resztą zadzwonię. -uśmiechnął się, mocno mnie przytulając. 
-Kocham cię, uważaj na siebie. -powiedziałam lekko trzęsącym się głosem, nadal nie przestając go ściskać. 
-Ja ciebie też. -odsunął się ode mnie i złożył na moich ustach lekki pocałunek. 
Więc wszyscy chłopcy pożegnani, możemy wsiadać na pokład. Nie mam serca tak ich zostawiać, jednocześnie okłamując. Ale co mam zrobić? Przecież nie zniszczę świąt ani Harremu, ani Lilly. Oboje bardzo się cieszą na spotkania z rodzinami, że po prostu nie mam prawa tego robić. 
Pokiwałyśmy jeszcze tylko wszystkim, chwilę później zajmując swoje miejsca. 
*
Równe 10 godzin później znalazłyśmy się na lotnisku Heathrow, odbierając swoje bagaże. Jak było w planach, udałyśmy się do domu, by tam zabrać kilka dodatkowych rzeczy, skąd później każda z nas miała jechać w inną stronę. 
Lilly zabrała, co potrzebne i udała się na dworzec. Jak ja mogę ją okłamywać? Powiedziałam, że mam samolot do Polski za dwie godziny, ale to przecież kłamstwo. Zostanę w Londynie i będę tu sama jak palec. Taka prawda. Z drugiej strony, święta są po to, żeby spędzić je z rodziną i obce osoby nie powinny w tym przeszkadzać. Wiem, że może nie do końca jestem obca, ale nie należę do ich rodzin, więc nie będę robić nic, co by na to wskazywało. 
Poszłam na górę, rozpakować swoje rzeczy, po czym zadzwoniłam zarówno do Harrego, jak i do mamy, żeby powiedzieć, że jestem w Londynie. Wzięłam też odprężającą kąpiel i przebrałam się w piżamę. Jako że nie bardzo miałam co robić, poszłam spać, stwierdzając, że to najlepsza z dostępnych opcji. 
*
Tak więc oficjalnie rozpoczęła się Wigilia. To także dzień urodzin Louisa, dlatego z samego rana zadzwoniłam do niego, życząc przede wszystkim zdrowia, szczęścia, dużo miłości i pełnego kosza marchewek. Zarówno Louis, jak i ja specjalnie nie rwaliśmy się do rozmowy, więc po usłyszeniu, że wszystko w porządku, rozłączył się. Na dworze słychać dzieciaki biegające po ulicach i dzwoniące najprzeróżniejszymi dzwoneczkami, płatki śniegu cały czas spadają z nieba, tworząc coraz to większe zaspy, a ja? A ja siedzę na kanapie delektując się lodami piernikowymi, które nawet w małej części nie są w stanie zastąpić prawdziwych pierników mojej mamy. W tym roku nie wyciągnęłam też choinki i lampek z piwnicy, bo to dołowałoby mnie jeszcze bardziej. Siedzę po prostu w salonie, oglądając 'Kevina samego w domu' już po raz dziesiąty w ciągu dwóch dni. Chyba potrafię nawet wyrecytować to na pamięć. 
Nagle dzwonek do drzwi, to pewnie kolędnicy, na których widok się rozpłaczę, kiedy coś mi zaśpiewają. Nie mam jednak serca zostawiać ich na dworze, więc podniosłam zadek z kanapy i podeszłam do drzwi. Po ich otwarciu doleciało do mnie zimno, panujące na zewnątrz. Zaraz, tylko dlaczego przede mną nie stoi gromadka dzieci, tylko jest on jeden? I do tego loki sterczące spod wełnianej czapki. 
-Harry? -zapytałam, sama nie wierząc w to, że własnie przede mną stoi. Tylko twierdząco pokiwał głową, wtulając się we mnie. 
-Czemu nic mi nie powiedziałaś? -zapytał smutno, odwieszając płaszcz, na którym roztapiały się ostatnie płatki śniegu. 
-Nie chciałam psuć wam świąt. -spuściłam głowę. 
-Nie popsujesz nikomu świąt, idź się spakować. -uniósł mój podbródek i spojrzał głęboko w oczy. 
-Co? 
-Przecież nie przyjechałem tutaj, żeby sobie posiedzieć. -lekko się uśmiechnął -Moja mama karze ci przyjechać. Nie radzę jej odmawiać. -uniósł brwi. 
-Harry, to są wasze święta, powinniście być razem, nie chcę wam przeszkadzać. Po drugie nic dla nich nie mam. -spojrzałam na niego ze smutkiem w oczach. 
-Nie będziesz nikomu przeszkadzać, jasne? Jeśli chodzi o prezenty to nikt nic nie potrzebuje. Najważniejsze, żebyś była z nami. Spakuj się. 
-Jesteś pewien? 
-Tak. -odpowiedział pospiesznie. 
Nie pozostało mi nic innego, jak zabranie kilku rzeczy i wsadzenie ich do walizki. W zasadzie to ciekawa jestem, jak Harry dowiedział się o tym, że jednak jestem w Londynie. Mniejsza, nie mam zamiaru się tym przejmować. Spędzę święta w jego towarzystwie, więc nic innego się nie liczy. 

9 komentarzy:

  1. Ale faaajny rozdział.:)Czekam na następny.

    OdpowiedzUsuń
  2. Świetny rozdział *___* Uwielbiam ten blog <3 Czekam na następny x
    @LittleThings696

    OdpowiedzUsuń
  3. piszesz zarąbiste notki :) już nie mogę doczekać się następnego rozdziału :D

    OdpowiedzUsuń
  4. Z niecierpliwością oczekuję na następny rozdział. Uwielbiam ten blog :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Zgadzam się z osobą wyżej;D Twój blog jest świetny. Nie mogę się już doczekać następnego rozdziału!!;)

    OdpowiedzUsuń
  6. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  7. Dziękuję za taki fajny rozdział i z niecierpliwością czekam na kolejny!:)

    OdpowiedzUsuń
  8. Świetnie napisany rozdział. :) Codziennie sprawdzałam czy dodałaś nowy i wreszcie się doczekałam, wykonałam "taniec szczęścia" i wzięłam się za czytanie. Nie zanudziłaś mnie, napisałaś genialnie, z resztą jak zwykle. Mam nadzieję, że niedługo dodasz następny rozdział równie ciekawy jak ten.
    __________________________
    Serdecznie zapraszam do mnie, jeśli masz ochotę to wpadnij. Zapraszam i Ciebie i komentujących. :) http://sweetxpoisonn.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  9. Zapraszam do mnie --->
    http://thisislondonandlife.blogspot.com/?m=1

    OdpowiedzUsuń