-Zejdziesz na obiad? -Liam wszedł do mojego pokoju, przed tym lekko stukając w drzwi.
-Nie jestem głodna, wiesz... -spuściłam wzrok.
-Daj spokój, od kilku dni prawie nie jesz.
-To nie prawda.
-Jasne, a ja jestem królową Polski -wywrócił oczami.
-W Polsce nie ma króla, geniuszu -cwaniacko się uśmiechnęłam.
-Premierem, prezydentem, dobra cokolwiek -machnął ręką. -Na obiad, już! -groźnie na mnie spojrzał.
-Liam nie... -zaczęłam marudzić.
-Chodź, bo cię zaniosę -znów spojrzał na mnie tym wzrokiem.
-Rób co tylko chcesz, ja nigdzie nie idę -założyłam ręce na piersiach i wróciłam do książki, którą wcześniej czytałam.
-Ostrzegałem -wdrapał się na moje łóżko, później mnie z niego zwalił, a na końcu wylądował razem ze mną na podłodze.
-Co ty kurde robisz?! -wydarłam się, waląc go w ramię.
-Zbieram cię kurde z podłogi! -odpowiedział mi krzykiem, wstając, po czym zabrał mnie na ręce.
-Nie jestem głodna! -zaczęłam mu się wyrywać. Nie dał jednak za wygraną i mocniej mnie do siebie przycisnął.
-Wszystko okej? -usłyszałam głos mojej... mamy z salonu.
-Mama? -spojrzałam na Liama.
-Ja raczej nie -dziwnie pokręcił głową. -Mogę być ewentualnie wujkiem -mrugnął do mnie.
-Cześć córciu -szeroko się uśmiechnęła, machając do mnie.
-Czeeeeeeeeeeeeeeeeść! -w końcu wyswobodziłam się z uścisku Liama i rzuciłam w ramiona mojej mamie.
-Spokojnie, wszystko wiem -powiedziała mi na ucho, po polsku, upewniając się, że nikt jej nie zrozumie.
-Tylko dlatego przyjechałaś? -ciągnęłam po polsku, po czym odkleiłam się od niej.
-Pewnie, że nie. Chciałam cię zobaczyć.
-Chodź, porozmawiamy -lekko pociągnęłam ją na górę, przepraszając resztę, siedząca w salonie.
*
Mama zaproponowała mi, żebym wróciła z nią do Polski, chociaż na kilka dni, do czasu kiedy wyjedzie ciocia z Kanady. Bez żadnych protestów, dyskusji, czy też kłótni zarezerwowałam bilety na za 2 godziny i zaczęłam pakować swoje rzeczy. Niedługo potem, razem z mamą zeszłyśmy na dół, żeby pożegnać się z chłopcami i Lilly. Louis zobaczywszy nas, podszedł i przytulił mnie.
-Wszystko będzie dobrze, niebawem sobie przypomni - powiedział mi na ucho.
-Dzięki - uśmiechnęłam się lekko i odeszłam trochę dalej.
-Zabiorę kluczyki i zaraz możemy jechać - chciałam zacząć protestować, że nie musi tego robić. Same dałybyśmy sobie radę. -Nawet nie próbuj - powiedział, jakby czytał mi w myślach.
-No chodź tu - zaczęła Lilly, przytulając mnie. -Jak dolecicie to zadzwoń -przytaknęłam.
Zaraz za nią każdy z chłopców podszedł i zrobił dokładnie zrobił, to co ona wcześniej, mówiąc coś na pocieszenie. Każdy oprócz Harry'ego. Ten siedział w swoim, a właściwie naszym pokoju. Na samą myśl chciało mi się płakać. Jednak w tej samej chwili zobaczyłam go, schodzącego po schodach.
-Wyjeżdżasz gdzieś?
-Tak, jadę do Polski, odwiedzić rodzinę - odpowiedziałam na jego pytanie.
-I nawet się nie pożegnasz? -zapytał uśmiechnięty, rozkładając ramiona. Bez żadnego słowa podeszłam i przytuliłam się również do niego. Chciałam dokładnie zapamiętać
ten zapach, który już doskonale znałam. Zapamiętać
to ciepło, przy którym kiedyś zasypiałam i budziłam się. Zapamiętać
to rytmiczne bicie serca, które biło równo z moim. Zapamiętać
te oczy, które tak często patrzyły w moje. Zapamiętać jego całego.
-Możemy już jechać? - zapytał Louis, który właśnie wszedł do pokoju. Zobaczywszy nas spojrzał na mnie przepraszającym wzrokiem.
-Odwozisz je?
-Tak -Louis odpowiedział na pytanie Hazzy.
-Mogę jechać z wami na lotnisko? - zapytał Styles.
-Jasne -lekko się uśmiechnęłam.
We czwórkę udaliśmy się do samochodu Lou. Droga na lotnisko trwała niecałe 15 minut. Znaleźliśmy się na nim, dokładnie wtedy, kiedy została ogłoszona informacja, że mamy udać się na odprawę. Chłopcy odprowadzili nas pod same barierki. Pożegnałam się z Lou, a gdy miałam to zrobić z Harry'm usłyszeliśmy 'Pasażerowie lotu 144...' dokładnie tak, jak, wtedy gdy wracałam do Polski poprzednim razem. W jego oczach mogłam zobaczyć chwilę 'olśnienia' i te iskierki, jednak po chwili to wszystko znikło... znowu stał się taki, jaki był przez ostatnie kilka dni.
-Do zobaczenia Soph.
-Pa Harry -odpowiedziałam nieco smutno, po czym lekko uniosłam kąciki ust do góry.
Udałyśmy się na odprawę. Odwróciłam się na chwilę, by zobaczyć, czy oni nadal tam stoją. Stali, dokładnie tam, gdzie stał Harry ostatnim razem. Dłużej nie móc znieść tego widoku, odwróciłam wzrok.
*
W Polsce z lotniska odebrał nas tata, mówiąc, że ciocia Pamela (dop. aut. Jeśli nie pamiętacie Pameli, znajdziecie więcej
tu) i
on przyjechali. Przy
nim zrobił chyba najkwaśniejszą minę, jaką kiedykolwiek widziałam. W domu znaleźliśmy się około siedemnastej. Tata wniósł mój bagaż do korytarza i udał się do salonu, mówiąc, że już jesteśmy. Poszłam za nim, wchodząc do pomieszczenia. To, a raczej kogo tam zauważyłam mało nie przyprawiło mnie o atak serca. Na kanapie siedziała moja ciotka, ze swoim 29-letnim synem , który 4 lata temu został skazany na 10 lat więzienia, za próbę gwałtu. Poprawka, za
usiłowanie zgwałcenia 15-letniej mnie. Nie czekając na więcej 'niespodzianek', udałam do pokoju, zamykając się w nim. Zaczęłam płakać, nie mając już siły na nic. Po jakiś 15 minutach zasnęłam.
*
Płacz, krzyk, cierpienie, wykończenie, koniec, mój własny koniec. Ciemny las, środek nocy. Zamknął mnie w jednym z pokoi w swoim 'ukryciu'. Po prawie trzech godzinach braku łączności z kimkolwiek, przyszedł. Przyszedł, by się wyżyć. Jego oczy straciły jakikolwiek kolor i były po prostu czarne. Spojrzał na mnie z pogardą, już po chwili zabierając się za to, co miał zamiar zrobić. Najpierw zdjął moją bluzkę...
Nagle wszystko się urwało. Pot oblał całe moje ciało, a oddech został przyspieszony. Znowu byłam z nim pod jednym dachem, Znowu miałam powody, żeby się bać. I znowu nie było nikogo, kto byłby w stanie go powstrzymać. Nie byłam bezpieczna.
Nagle poczułam wibracje w mojej kieszeni. Z wciąż zamkniętymi oczami odebrałam telefon, nawet nie patrząc, kto dzwoni.
- Tak? - zapytałam zaspanym głosem.
- Sophie? Coś się stało? Płaczesz? -usłyszałam zmartwiony głos mojej przyjaciółki.
- Nie, wszystko w porządku.
- Wcale, że nie, co się stało?
- Harry mnie nie pamięta, wszystko z Kanady wróciło, a
on jest u mnie w domu, nic nie jest już w porządku Lilly - zaczęłam płakać do słuchawki.
- Jak to wróciło? Adam jest u ciebie?
- Tak, przyjechał z Pamelą. Nie wiem, dlaczego, ani kiedy, ale go wypuścili.
- Chcesz pogadać? Zarezerwuję lot...
- Nie, Lilly! Nawet nie próbuj mi się tutaj pokazywać. Jeśli tata go tu wpuścił... to znaczy, że mu zaufał...
- Dobrze, muszę kończyć.. jeśli będziesz czegoś potrzebować, albo chciała pogadać, dzwoń. Dobrze?
- Dobrze, ale Lilly, proszę nie mów nic chłopcom.
- Powiem tylko Niallowi. W razie czego, dla bezpieczeństwa.
- Dobrze, ale nikomu więcej. Do usłyszenia.
- Trzymaj się, pa - rozłączyłam się. Spojrzałam na zegarek, który wskazywał 20.34.
- Sophie? Śpisz jeszcze? - usłyszałam delikatny głos mamy.
- Nie, wstałam.
- Proszę, otwórz mi drzwi - wstałam i wykonałam jej polecenie, powracając na łóżko. -Słońce, proszę, nie płacz.. - powiedziała, przytulając mnie.
- Mamo... jak on się tu znalazł? - zapytałam słabym głosem.
- Wyszedł za dobre sprawowanie się. Obiecał wszystkim, że nawet cię nie dotknie.. - wiedziałam, że ona też zaraz się rozpłacze.
- Mamo, wszystko jest w porządku.. Teraz ja proszę cię, żebyś nie płakała - powiedziałam przez łzy.
- Moja mała córeczka - pocałowała mnie w czoło. -Zejdziesz na kolację, czy przynieść ci ją tutaj?
- Zejdę...
- Na pewno? Nikt nie będzie miał ci za złe, jeśli będziesz wolała zostać...
- Nie mamo, zejdę.
- Dobrze, czekamy na dole- wstała i wyszła z pokoju.
Wstałam, udając się do łazienki, aby doprowadzić się do ładu. Po chwili, wziąwszy głęboki oddech, wyszłam z pokoju. Z kuchni było słychać rozmowy, więc właśnie tam się udałam. Przechodząc przez próg zobaczyłam roześmiane twarze moich rodziców. Usiadłam przy wolnym krześle, na przeciwko Pameli i koło mojego taty.
Przy kolacji, nie wiele się odzywałam, na początku chcieli nawiązać ze mną konwersacje, ale po kilku nieudanych próbach, przestali. Przez cały czas unikałam wzroku Adama. Po dwudziestej pierwszej, wróciłam do swojego pokoju, siadając przy oknie. Zaczęłam patrzeć się w niebo, na gwiazdy. Po chwili mój telefon zaczął wibrować. Spojrzałam na wyświetlacz - 'Harry'
- Halo?
- Cześć. Jak tam? - usłyszałam jego głos.
- Hej. Powoli, a u ciebie?
- Podobnie. Co robisz?
- Właśnie siedzę na parapecie, patrzę w niebo i myślę. A ty?
- Myślę, co tam u ciebie, i również patrzę w niebo.
-
Przynajmniej patrzymy na to samo niebo -westchnęłam, jednak tak cicho, by tego nie usłyszał.
- Co ty powiedziałaś? -zapytał, jakby nie dowierzał, na co powtórzyłam mu te słowa.
- Wszystko w porządku?
- Sophie, przepraszam, ale muszę kończyć. Zadzwonię jutro. Dobranoc.
- Dobranoc Harry.. - odpowiedziałam zdezorientowana. Następne, co usłyszałam, to dźwięk rozłączenia.
Po tej dziwnej rozmowie położyłam się do łóżka i po raz kolejny w ciągu tego dnia, zasnęłam.
________________________
Hejo, na początku chciałabym poinformować, że w przyszłym tygodniu rozdział pojawi się najwcześniej w piątek. Niestety nie będzie mnie na miejscu przez cały tydzień i nie wiem, co z dostępem do Internetu.
Jeśli się podoba (dobra, nawet jeśli się nie podoba), zostawcie po sobie jakiś komentarz :)
Jeśli chcecie być informowani, piszcie na twittera (@officialmaartaa), albo zostawcie nazwę w komentarzu :)
Dzięki za wszystko, pa :) x